Ach, ochota na falafele co jakiś czas tak mnie nachodzi, że po prostu muszę je zjeść i koniec. Rzadko jednak jem je na mieście z dwóch powodów - najczęściej jest do nich (z powodów chyba jedynie oszczędnościowych) dodawana mąka pszenna, co totalnie je wyklucza z mojej diety, a po drugie - są koszmarnie tłuste i często suche i kiepsko doprawione. Dla mnie falafel musi być wręcz zielony, od hojnie dodanej do niego świeżej kolendry, mięty i pietruszki. Ilość oleju natomiast zniwelować można upieczeniem kotlecików w piekarniku, zamiast smażenia ich w głębokim tłuszczu na patelni. Nie można jednak przesadzić z jego ograniczeniem, bo falafele zrobią się zbyt suche.
Lista zakupów (na ok. 20 małych falafeli)
- 200g suchej ciecierzycy
- cebula 50g
- czosnek 3 małe ząbki
- pół pęczka świeżej natki pietruszki
- pół pęczka świeżej mięty
- pół pęczka świeżej kolendry zielonej
- ok. 15g tłuszczu (oliwy lub oleju) - im więcej go damy, tym falafele będą bardziej soczyste
- sól i pieprz do smaku
- kumin ok. 2 łyżeczki (najlepiej cały)
Przepis
Ciecierzycę moczymy przez noc. NIE GOTUJEMY!
Wszystkie składniki siekamy na mniejsze kawałki i blendujemy razem z ciecierzycą (niekoniecznie na papkę, większe kawałki np. ciecierzycy czy cebuli tworzą fajną teksturę).
Doprawiamy solą i pieprzem do smaku.
Z masy tworzymy małe - lekko podłużne lub spłaszczone, jak kto woli - kotleciki.
Pieczemy w rozgrzanym do 200 stopni piekarniku. Gdy falafele zarumienią się z jednej strony przewracamy je na drugą i dopiekamy.
Idealnie smakują z ryżem podsmażonym z kuminem i sałatą pekińską lub hummusem!